Niebezpieczna substancja

Ta substancja nazywa się po angielsku dihydrogen monoxide (DHMO) – i tak zostawię, bo brzmi mądrzej.

Wiadomość o licznych niebezpieczeństwach, na które naraża ona ludzkość, pojawiła się na sieci po raz pierwszy w 1994 roku:

  • Nazywana również "kwasem hydroksylowym", główny składnik kwaśnego deszczu;
  • Przyczynia się do efektu cieplarnianego;
  • Przyczynia się do erozji naturalnego krajobrazu;
  • Przyspiesza korozję i psucie się sprzętu elektrycznego;
  • Spożycie w zbyt dużych ilościach może powodować nieprzyjemne efekty trawienne;
  • Przedłużony kontakt z substancją w stanie stałym powoduje poważne zniszczenia tkanek;
  • Dostanie się substancji do dróg oddechowych, nawet w małych ilościach, może spowodować śmierć;
  • Postać gazowa substancji powoduje poważne oparzenia;
  • Substancję znajdywano w guzach nowotworowych u śmiertelnie chorych pacjentów;
  • Zaprzestanie przyjmowania substancji u osób uzależnionych od niej powoduje śmierć w ciągu 168 godzin;
Pomimo zagrożenia, DHMO jest używana:
  • Do wielu rodzajów okrutnych badań nad zwierzętami;
  • Marynarka Stanów Zjednoczonych posiada tajną sieć dystrybucji DHMO;
  • Jeziora i rzeki na całym świecie są skażone DHMO;
  • W pestycydach – nawet dokładne umycie pozostawia skażenie resztkami tej substancji;
  • Jako dodatek do fastfoodów;
  • Jest składnikiem wielu substancji powodujących raka;
Pomimo to, rządy i korporacje wciąż używają tej substancji, choć stwarza ona poważne zagrożenia.

Pomysł chwycił i przez całe lata pojawiał się tu i ówdzie w Stanach Zjednoczonych oraz Kanadzie, siejąc panikę i skutkując różnymi petycjami do władz.

Z kolei władze pewnego publicznego parku w Louisville w stanie Kentucky stworzyły swoją wersję pomysłu. Ponieważ obywatele kąpali się w fontannach i zanieczyszczali wodę, dyrekcja parku postawiła tabliczki:

DANGER
WATER CONTAINS HIGH LEVELS OF HYDROGEN
KEEP OUT

Reklama

Blondyni jednak nie wyginą

Pewnego razu obiło mi się o uszy, że naukowcy udowodnili, iż blondyni są w zaniku… Właściwie ta wieść rozeszła się dość szeroko po świecie. Pisały o tym różne agencje prasowe, z BBC na czele. Według jednej wersji – odkrycia mieli dokonać jacyś niemieccy naukowcy, według innej – miał to stwierdzać raport Światowej Organizacji Zdrowia. Informacja głosiła, że ponieważ bycie blondynem jest kodowane w genie recesywnym, to gen ten już za 200 lat zaniknie u ludzkości.

Na szczęście okazało się, że to wszystko kaczka dziennikarska.

"Gen recesywny" – to wcale nie oznacza "gen zanikający w populacji" – jest to gen "słabszy", który da się "nadpisać" przez gen dominujący pochodzący od drugiego rodzica. Ale ten recesywny wciąż tam jest i jest przekazywany dzieciom. No chyba, że jego ekspresja ograniczałaby liczbę potomstwa – wtedy mógłby zanikać, ale w przypadku genu koloru włosów raczej nie ma o tym mowy.

A WHO zdementowało wiadomość o rzekomym raporcie.

Bardzo się cieszę, że to było oszustwo. Inaczej byłoby szkoda, bo ja wolę blondynów.

Nowe perpetuum mobile

Nasz czytelnik Cześćjacek nadesłał linka do nowego projektu budowy perpetuum mobile.

Irlandzki projekt Steorn ma piękną stronę internetową i zarabia (między innymi?) na tym, że chętni do przetestowania wynalazku mogą za drobną opłatą otrzymać dostęp do ekskluzywnego forum. Dla reszty świata urządzenie pozostaje owiane tajemnicą. Wiadomo o nim jedynie, że ma wytwarzać energię z niczego.

Reklama projektu Steorn w The Economist

 

Imagine

A world with an infinite supply of pure energy.


Never having to recharge your phone.


Never having to refuel your car.


Welcome to our world

At Steorn we have developed a technology that produces free, clean and
constant energy. Our technology has been independently validated by
engineers and scientists–always behind closed doors, always off the
record, always proven to work.


The Challenge

We are therefore issuing a challenge to the scientific community: test our technology and report your findings to the world.


We are seeking a jury of twelve–the most qualified and the most cynical.

Wynalazcy starają się zdobyć zaufanie świata publikując w piśmie the Economist zaproszenia dla naukowców do oficjalnego zbadania maszyny (nota bene – poszukują the most qualified and the most cynical…!) i otwarcie przyznając, że ich projekt jest „kontrowersyjny”. Starają się także zwiększyć ciekawość internautów poprzez wysączanie od czasu do czasu małego filmiku, który „ujawnia więcej szczegółów”. Kolejny niecierpliwie oczekiwany film pojawił się w zeszły piątek – i znów okazało się, że nawet nie pokazali na nim, jak wygląda urządzenie.

Steorn zrobił wokół siebie dużo hałasu: mówiło o nim kilka stacji telewizyjnych, pisały gazety, twórcy projektu zorganizowali parę imprez kulturalno-rozrywkowych i nie zapomnieli o filantropii, mianowicie zamiast organizować party wigilijne w 2005 roku – wpłacili pewną sumę na ofiary Czarnobyla (niestety adresat pomocy – Chernobyl Aid Hope Project – nie istnieje w internecie, więc prawdopodobnie nie istnieje wcale). Następne party wigilijne – w 2006 roku – również się nie odbyło, jednak tym razem wynalazcy nie wyjaśnili, z jakiego powodu.

Jak by nie patrzeć, biznes jest profesjonalny…

Psyleron

Amerykańskie przedsiębiorstwo Psyleron odziedziczyło sprzęt i tematykę badań po niesławnym laboratorium PEAR z Princeton.Psyleron ogłasza na swojej stronie wyniki swych studiów nad wpływem siły woli na generator liczb losowych. Autorzy narysowali na wykresie kilka trajektorii 1-wymiarowego spaceru losowego, gdzie prawdopodobieństwo kroku w górę lub w dół jest jednakowe. Według autorów wynik „naprawdę przypadkowy” to taki, gdzie po pewnym czasie trajektoria składa się z takiej samej liczby kroków w górę i w dół… A im bardziej trajektoria odbiega od takiego wyniku, tym bardziej znaczy to, że jest „nieprzypadkowa”… Na poniższym rysunku spacer losowy oznaczony kolorem niebieskim jest wynikiem użycia siły woli do skierowania go „w dół”. Zielonym i czerwonym – „w górę”. Parabola oznacza odległość, na przekroczenie której ma szansę tylko 5% trajektorii. Trajektoria czerwona zdaniem autorów jest ewidentnym przykładem oddziaływania siły woli obserwatora…

Jeśli ktoś z Czytelników ma wątpliwości co tu nie gra, może pomoże mu ten wykład (rozdział „1-d random walk”).

Generator bełkotu

Trzech przedsiębiorczych doktorantów z MIT stworzyło w 2005 roku automatyczny generator prac naukowych. Wystarczy wpisać w okienko swoje nazwisko i kliknąć przycisk. Generator wyprodukuje nam unikalną pracę naukową z dziedziny informatyki. Tekst, rysunki i wykresy są generowane losowo, lecz w taki sposób, by stwarzały pozory sensownych. Oczywiście przy uważniejszym czytaniu można zrywać boki.

Z generatorem wiąże się barwna historia o tym, jak to jego autorzy wyprodukowali taki losowy artykuł i posłali jako propozycję wykładu do wygłoszenia na pewnej konferencji naukowej. Artykuł został zaakceptowany przez organizatorów sympozjum. Jednak trzej pomysłowi panowie nie mieli pieniędzy na opłatę konferencyjną. Zdecydowali się więc opisać sprawę w sieci i zaapelować do internautów o datki na zbożny cel. W trzy dni zebrali 2400 dolarów. Niestety w ten sposób spisek się zdekonspirował i informacja o nim dotarła do organizatorów konferencji, którzy uznali naszych bohaterów za personae non gratae. Jeden z profesorów MIT, który wkrótce dowiedział się o pomyśle, surowo zbeształ doktorantów za to, że… za wcześnie się ujawnili, zamiast udać się z całą sprawą do niego – a wówczas on zorganizowałby po cichu zrzutkę wśród profesorów.

Dzielni doktoranci nie poddali się. Wynajęli salę konferencyjną w tym samym hotelu i w tym samym czasie, co niesławne sympozjum i… urządzili tam własny wykład. Chodziło o to, aby uczestnicy konferencji myśleli, że ich wystąpienie też należy do tej samej imprezy i przychodzili posłuchać wykładu. Pewna liczba osób wchodziła i wychodziła, lecz udało się zdobyć aż jednego wiernego słuchacza, który chyba do końca nie zorientował się, że wykład jest recytacją losowo wygenerowanego tekstu, a wykresy wyświetlane z rzutnika są kompletnie bezsensowne.

Wygenerowany losowo wykład został też bezlitośnie wypróbowany na grupie studentów MIT. Prowokacja była ze wszech miar udana: studenci, choć zachęcani do zadawania pytań, jeżeli coś będzie dla nich niejasne – milczeli jak zaklęci i udawali, że rozumieją o co chodzi.

Innym przykładem zastosowania generatora była pewna konferencja naukowa odbywająca się w Turcji. Znalazł się tam dowcipny naukowiec, który co prawda wygłosił prawdziwy referat, lecz do materiałów pokonferencyjnych wysłał artykuł wyprodukowany przez generator. Tekst został przez organizatorów opublikowany nawet pomimo tego, że na końcu pracy autor lojalnie zamieścił notkę, iż artykuł pochodzi z generatora.


Morał:
Studencie! Zadawaj pytania na wykładzie! – nigdy nie wiesz, czy wykład nie został sztucznie wygenerowany!

Bolstein vs Einstein

Czytają nas również Słowacy: Michal Deák z DESY (Deutsches Elektronen-Synchrotron) w Hamburgu podesłał nam nowy materiał. Oryginał jest w wersji angielskiej, tutaj skrótowo przetłumaczę fragmenty.

Arthur Bolstein pochodzi ze wschodniej Słowacji. Rzucił wyzwanie Einsteinowi. Nazywał się kiedyś Artúr Bolčo, lecz zmienił nazwisko, aby kojarzyło się z Einsteinem. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności udało mu się jednocześnie uchwycić przewagę wielości (bolšinstva) kamieni nad jednym kamieniem… Arthur to osobowość niezwyczajna.

Cztery dni w tygodniu, 36-letni uczony i matematyk wstaje przed świtem, by przebiec 16 kilometrów „czy śnieg, czy słota”, pokrzepiony porannym piwem. „Gdy biegam, dużo myślę” – mówi.

Rezultatem tych biegów jest zdumiewające stwierdzenie, że Ogólna Teoria Względności Einsteina jest błędna. „Jako formuły matematyczne teoria jest w porządku, nie ma w niej błędów. Ale nie jest ona obiektywnie logiczna.”

Bolstein opublikował swe przemyślenia w nowej książce: „Ordinary Failure of an
Extraordinary Theory”. Twierdzi, że jest napisana jak najprostszym językiem, tak aby mogli ją zrozumieć nawet ci, którzy nie wiedzą nic o Einsteinie. „Zobaczysz, w 20 minut zrozumiesz wszystko.”

Jak czytamy w czeskiej recenzji książki, autor ułatwił pracę przyszłym biografom. Całe partie dzieła nadają się do wstawienia wprost do szkolnych czytanek. Książka jest ilustrowana zestawem fotografii „Tysiąc twarzy Bolsteina”, które ukazują jego podobizny od wczesnych lat dziecinnych aż do dziś. Oczywiście wizerunek na okładce (ten z prawej) to też twarz Bolsteina.

Bolstein tłumaczy w swej książce, co mu się nie zgadza w teorii Einsteina – przy okazji okazuje się, że chodzi raczej o Szczególną niż o Ogólną Teorię Względności. Autor widzi problem w skróceniu lorentzowskim. Daje przykład wagonu, na którego obu końcach są zegary. Bolsteina niepokoi, co pokazują zegary, gdy wagon jest w ruchu.

W spoczynku, jeśli wagon ma 3 metry długości, będzie pokrywał dokładnie 3 metry szyn. Ale przy bardzo dużych prędkościach pociąg się skurczy, tzn. jego 3 metry już nie będą pokrywały 3 metrów torów, lecz mniej.

Problem pojawia się, gdy w równaniu pojawia się czas. Wyobraźmy sobie wagon z zegarami na każdym końcu, obydwoma nastawionymi na ten sam czas. Ten nad zerowym metrem torów pokazuje np. 2:00:00,
i drugi – nad trzecim metrem – również pokazuje 2:00:00.

Będąc obiektywnie logicznym, należałoby przyznać, że gdy pociąg jedzie, te dwa zegary powinny pokazywać ten sam czas, mijając zewnętrzne znaczniki rozstawione 3 metry od siebie. A więc, gdy oba zegary pokazują 2:00:00 przy zerowym i trzecim metrem, to oba powinny pokazywać np. 2:00:14, przy metrze 50 i 53.

Lecz gdy pociąg się skraca względem torów z powodu dużej prędkości, to przedni zegar zaczyna pokazywać inny czas niż tylni zegar, gdy jest on nad znakiem trzeciego metra. To dlatego, że pociąg się dramatycznie skrócił i do czasu gdy zegar na przodzie wagonu dojeżdża do trzeciego metra, to minął pewien czas odkąd tylny zegar minął metr zerowy. To powoduje inne wskazania zegarów i wprowadza konflikt między względnym czasem i przestrzenią.

Zdaniem Bolsteina jest to nielogiczne. Bolstein wie, co jest logiczne, a co nie – i nawet potrafi podać przykład logiczności:

„W matematyce, jeśli z A wynika B, a z B wynika C, to z A musi wynikać C. Na przykład, jeśli masz samochód bez benzyny, to silnik nie ruszy. Jeśli silnik nie ruszy, to samochód nie może jechać. To znaczy, chyba że jest pchany, ciągnięty, lub jedzie z górki. A zatem jeśli samochód nie ma paliwa, to nie może jechać.”

Wysiłki Bolsteina zostały docenione: zaproszono go do USA na sympozjum New Theories about
Space-Time, a także na bliżej nie sprecyzowaną konferencję do Sankt-Petersburga (…można przypuszczać, że spotkał tam naszych starych znajomych…). Z tego powodu Bolstein mawia:
„Moja teoria jest teraz akceptowana przez uczonych z całego świata.”

Od dzieciństwa Bolstein wykazywał żywe zainteresowanie naukami ścisłymi. Studiował przez 2 lata na wydziale elektrycznym politechniki w Koszycach, lecz przychodził tylko na zajęcia z fizyki i matematyki.

„Zawsze interesowały mnie równania, nie ich rozwiązania, lecz to jak zostały one wyprowadzone. Nie wystarczyło mi powiedzieć: ‚OK, to równanie działa tak’. Musiałem przeanalizować każdy człon równania, żeby wyjaśnić, skąd on się wziął.”

Ta pasja pozwoliła Bolsteinowi zebrać najwyższe oceny wśród wszystkich studenów. Wywołał też podziw u przynajmniej jednego wykładowcy, prof. Ladislava Vargi, który zawołał „Proszę mi już dać spokój!”, gdy Bolstein nalegał na dokładne wyprowadzenie każdego członu skomplikowanego równania fizycznego. „To wariat” – mówi wykładowca – „Ale dokładnie tego trzeba, żeby zajmować się fizyką.”

Rozwiązanie testu

A teraz, szanowni Czytelnicy, poczujcie tę odrobinę satysfakcji. Amerykańscy studenci wypadli gorzej. Oto tłumaczenie prawdziwej historii z tej strony www:


Od: sirius#NoSpam.wam.umd.edu (The Human Neutrino)

Jakieś 6-7 lat temu byłem na zajęciach z filozofii na Uniwersytecie Wisconsin w Madison (dobra szkoła nauk ścisłych i inżynierii), gdzie asystent objaśniał Kartezjusza. Aby pokazać, że rzeczy nie zawsze okazują się takie, jak myślimy – podał przykład, że "co prawda długopis zawsze spada, gdy upuścimy do na Ziemi, ale jeśli zrobimy to na Księżycu – długopis odfrunie."

Szczęka opadła mi troszeczkę. Wymamrotałem: "Co?!"

Rozglądając się po sali zauważyłem, że tylko mój kumpel Mark i jeszcze jeden student wyglądali na zmieszanych stwierdzeniem prowadzącego. Pozostałych 17 osób patrzyło na mnie z wyrazem zdziwienia: "W czym problem?"

– Ale długopis spadłby, gdyby go upuścić na Księżycu, tylko wolniej! – zaprotestowałem.

– Nie, nie spadłby – odrzekł spokojnie asystent – ponieważ byłbyś za daleko od przyciągania Ziemi.

Myśl. Myśl. Mam!

– A widział pan astronautów z Apollo, jak spacerowali po Księżycu? – zaripostowałem – Dlaczego oni nie odfrunęli?

– Bo mieli ciężkie buty.

…odpowiedział asystent, jak gdyby było to doskonale rozsądne. (Pamiętajcie, to był asystent z filozofii, który miał mnóstwo zajęć z logiki!)

Zorientowałem się, że żyjemy w dwóch zupełnie różnych światach i mówimy dwoma różnymi językami – więc poddałem się. Gdy opuściliśmy salę, mój kolega Mark był wściekły. "O Boże! Jak oni wszyscy mogą być tacy głupi?!"

Próbowałem okazać zrozumienie. "Mark, oni to kiedyś wiedzieli, ale to nie należy do podstaw ich światopoglądu, więc zapomnieli. Większość ludzi prawdopodobnie mogłoby zrobić ten sam błąd."

Chcąc udowodnić moją tezę, wróciliśmy do akademika i zaczęliśmy losowo wybierać nazwiska z kampusowej książki telefonicznej. Obdzwoniliśmy ok. 30 ludzi i zadaliśmy im takie pytanie:

1. Jeśli stoisz na Księżycu trzymając długopis i puszczasz go, czy on:
a) odfrunie
b) będzie się unosił tam gdzie go puściłeś
c) upadnie na powierzchnię Księżyca?

Około 47% odpowiedzi było poprawnych. Tym osobom, które odpowiedziały źle, zadaliśmy oczywiste następne pytanie:

2. Widziałeś filmy z astronautami z Apollo chodzącymi po Księżycu – dlaczego oni nie odpadli?

Około 20% osób zmieniło swoją odpowiedź na pierwsze pytanie, gdy usłuszało drugie. Ale najbardziej zdumiewające było to, że około połowa z nich odpowiedziała z pewnością w głosie: "Bo mieli ciężkie buty."